Po ciężkim tygodniu pracy, dręczona przez wyrzuty sumienia,
otworzyłam laptop i zabrałam się do napisania dzisiejszego posta. Taki jest ze
mnie leniuszek-śmierdziuszek, więc nawet nie będę się tłumaczyła, dlaczego
ostatnio zaniedbałam swój nowo narodzony blog.
Dziękuję Bogu, że jutro mam wolne. Perspektywa wstania rano,
pojechania do mojej Moni na uzupełnienie rzęs (metodą 1:1, bez zbędnego tuszowania,
które wyglądają świetnie, bez względu na porę dnia i nocy; efekt BOMBA!!!),
później małe zakupy, świeże pieczywo ze sklepu od Pani Wiesi, biały serek ze szczypiorkiem, kawusia i wylegiwanie się z
książką w ręku do samego wieczora, a w międzyczasie może spacerek… Aż zazdroszczę
sama sobie!
W oczekiwaniu na nadejście wiosny, przychodzą mi na myśl
różne smaki i zapachy. Dzisiaj naszła mnie ochota na owoce. W przerwie od
pracy, pofrunęłam (no może nie wyglądało to tak dosłownie) do warzywniaka i
kupiłam mandarynki… Nagle patrzę... Są! Oczom nie wierzę!!! Przecieram je raz i
drugi, i trzeci. Ukazały mi się na sklepowej półce, w całej okazałości, owoce
Fragaria grandiflora (takie moje małe zboczenie ogrodnicze), zapakowane w
przezroczysty plastikowy kubeczek, otoczony folią. Na folii metka: owoce
truskawki, odmiana ?, waga 250g, kraj pochodzenia Hiszpania. Pomyślałam: „oprysków
pewnie nie żałowali, ale co mi tam, żyje się raz!”. No i kupiłam. Kolor
delikatnie czerwony, u nasady szypułki prawie biały, kształt wydłużony, nieregularna wielkość, walorów smakowych brak. Szkoda
tylko pieniędzy, ponieważ za taki kubeczek zapłaciłam 9 zł (w sezonie letnim
miałabym za to nawet słodkie 3kg;|), ale czego się nie robi żeby poczuć ten smak… Z
utęsknieniem czekam, aż w moim ogródeczku pojawią się zawiązki owoców
truskawki, a ja będę z niecierpliwością wypatrywać pierwszych rumieńców i
czerwonych „bombek” na krzaczkach. Me gusta!:)
Zapomniałam dodać, że mandarynki, które również
kupiłam, okazały się kwaśne, z pestkami i miały skórkę, która bardzo ciężko się
obierała. Jak pech, to pech! Zadowoliła mnie dopiero pomarańcza, którą obrałam sobie na kolację, ponieważ była słodka i soczysta, czyli taka, jaka być powinna.
No cóż… nie dane było mi dzisiaj najeść się różnych owoców, ale chociaż sobie
pooglądałam. Przeglądając pewną stronę internetową z przeróżnymi zdjęciami i
filmikami, natrafiłam oto na takie pyszności:
Zostawiam Was z tym zdjęciem życzę truskawkowo-malinowych
snów!:D:*





