czwartek, 23 lutego 2012

owocowy potwór!

Po ciężkim tygodniu pracy, dręczona przez wyrzuty sumienia, otworzyłam laptop i zabrałam się do napisania dzisiejszego posta. Taki jest ze mnie leniuszek-śmierdziuszek, więc nawet nie będę się tłumaczyła, dlaczego ostatnio zaniedbałam swój nowo narodzony blog.

Dziękuję Bogu, że jutro mam wolne. Perspektywa wstania rano, pojechania do mojej Moni na uzupełnienie rzęs (metodą 1:1, bez zbędnego tuszowania, które wyglądają świetnie, bez względu na porę dnia i nocy; efekt BOMBA!!!), później małe zakupy, świeże pieczywo ze sklepu od Pani Wiesi, biały serek ze szczypiorkiem, kawusia i wylegiwanie się z książką w ręku do samego wieczora, a w międzyczasie może spacerek… Aż zazdroszczę sama sobie!

W oczekiwaniu na nadejście wiosny, przychodzą mi na myśl różne smaki i zapachy. Dzisiaj naszła mnie ochota na owoce. W przerwie od pracy, pofrunęłam (no może nie wyglądało to tak dosłownie) do warzywniaka i kupiłam mandarynki… Nagle patrzę... Są! Oczom nie wierzę!!! Przecieram je raz i drugi, i trzeci. Ukazały mi się na sklepowej półce, w całej okazałości, owoce Fragaria grandiflora (takie moje małe zboczenie ogrodnicze), zapakowane w przezroczysty plastikowy kubeczek, otoczony folią. Na folii metka: owoce truskawki, odmiana ?, waga 250g, kraj pochodzenia Hiszpania. Pomyślałam: „oprysków pewnie nie żałowali, ale co mi tam, żyje się raz!”. No i kupiłam. Kolor delikatnie czerwony, u nasady szypułki prawie biały, kształt wydłużony, nieregularna wielkość, walorów smakowych brak. Szkoda tylko pieniędzy, ponieważ za taki kubeczek zapłaciłam 9 zł (w sezonie letnim miałabym za to nawet słodkie 3kg;|), ale czego się nie robi żeby poczuć ten smak… Z utęsknieniem czekam, aż w moim ogródeczku pojawią się zawiązki owoców truskawki, a ja będę z niecierpliwością wypatrywać pierwszych rumieńców i czerwonych „bombek” na krzaczkach. Me gusta!:)
 
Zapomniałam dodać, że mandarynki, które również kupiłam, okazały się kwaśne, z pestkami i miały skórkę, która bardzo ciężko się obierała. Jak pech, to pech! Zadowoliła mnie dopiero pomarańcza, którą obrałam sobie na kolację, ponieważ była słodka i soczysta, czyli taka, jaka być powinna. 

No cóż… nie dane było mi dzisiaj najeść się różnych owoców, ale chociaż sobie pooglądałam. Przeglądając pewną stronę internetową z przeróżnymi zdjęciami i filmikami, natrafiłam oto na takie pyszności:
Zostawiam Was z tym zdjęciem życzę truskawkowo-malinowych snów!:D:*

sobota, 18 lutego 2012

kwiaty, chlapa i herbata!

Oczekiwanie na wiosnę w samym środku zimy, jest jak pragnienie o lataniu, kiedy nie ma się skrzydeł! Po prostu ogarnia mnie przygnębienie i niemoc, kiedy widzę taką roztopioną, pośniegową pluchę na dworze. Chcąc przejść na drugą stronę polnej drogi muszę hycać jak zajączek pomiędzy kałużami z wodą. Po powrocie do domu 2x mokry kozak pod ciepłym kaloryferem to pierwsza rzecz o jakiej myślę. Sami zobaczcie jak to wygląda. Czy ktoś może sprawić żeby to odparowało raz-dwa?
 
Trochę wiosny wprowadziła do mojego pokoju ciocia, która kupiła dla mnie sztuczne, różowe stokrotki w ślicznej doniczce. Prawda, że wyglądają jak prawdziwe? Do tego buzi w czółko i od razu samopoczucie rośnie na plus. Uwielbiam takie spontaniczne prezenty, ponieważ dają mi poczucie, że otaczam się wspaniałymi osobami, które nawet podczas zwykłych zakupów, potrafią dostrzec na sklepowej półce rzecz, która na pewno mi się spodoba i sprawi radość. Z resztą nie znam nikogo, kto nie lubi dostawać upominków. Udało Ci się Ciotka!
 
Patrząc na stokrotki popijam gorącą waniliową herbatę i grzeję się pod kocem (z laptopem na kolanach, który również oddaje ciepełko) + delikatne dźwięki muzyki, lekko ściszonej i tyk-tyk zegara stojącego nieopodal. Kupiłam ją (herbatę) całkiem przypadkowo w Rossmanie, kiedy już z koszykiem pełnym pierdół, szłam do kasy. Od dzisiaj wiem, że będzie ona miała sztandarowe miejsce w mojej skrzynce z „niezwykłymi” herbatami. Smak wanilii, kojarzący się z ciepłym budyniem, zniewala moje zmysły, a ulubiony różowy kubek (kształtem kojarzący się z kubkiem, z mlekiem i kożuchem, podawanym w barach mlecznych) potęguje to uczucie. Niech ta chwila nigdy się nie kończy. Taka cisza i spokój, bez tramwajów, samochodów i pędzących ludzi, możliwa tylko do uzyskania na wsi. Bezcenne!
 
Tak rozmarzona postanawiam uciąć sobie krótką, sobotnią, popołudniową drzemkę…
Słodkich, waniliowych snów:*

czwartek, 16 lutego 2012

początki zawsze są trudne, czyli biały puch i małe łapki na śniegu!

Zainspirowana przez Zakręconą Kikę, którą serdecznie pozdrawiam, postanowiłam założyć własny blog. Myślę, że jest to dobry sposób na małą terapię w domowym zaciszu, na podzielenie się własnymi doświadczeniami oraz zainteresowaniami.
Krótko o mnie?

Mam na imię Kinga i wraz z dniem 29 stycznia bieżącego roku, stałam się starsza (niestety) o kolejny rok. Tego samego dnia dostałam również najwspanialszy prezent w moim życiu, otóż przeprowadziłam się na wieś!!! Z dala od miejskiego zgiełku oraz hałasu, pomieszkuję w małej miejscowości pod Poznaniem.

Budowa domu zajęła 4 lata. Cztery ciężkie i długie lata, które ciągnęły się jak karmelowe cukierki. Ale czy opisując coś negatywnego, można porównać to do pysznych i słodkich cukierków?! Kinia wrrrróć… Ciągnęły się jak flaki z olejem!!! Może dom nie jest jeszcze wykończony na tip-top, ale ważny jest dach nad głową i ciepłe kaloryferki, szczególnie w tak zimne dni, jak ostatnio.

Muszę przyznać, że uwielbiam przyrodę i kocham z nią obcować. Nie bez powodu zaczęłam więc studia ogrodnicze na Uniwersytecie Przyrodniczym w Poznaniu, które w pewien sposób są z nią powiązane. Chociaż nie do końca jestem z nich zadowolona (przez VII ostatnich semestrów miały miejsce jednak sytuacje, które przyczyniły się, abym zwątpiła w ten kierunek), staram się wziąć za pisanie pracy inżynierskiej i wreszcie je ukończyć. Chciałabym w przyszłości projektować ogrody przydomowe i tereny zieleni miejskiej, w których krzewy i drzewa będą mogły puszczać pąki co wiosnę, a ja będę mogła na nie spoglądać i cieszyć oczy… Jaka to musi być ogromna satysfakcja!

Przez kilka ostatnich dni strasznie sypał śnieg. Przyznam się, że nawet spasowałam z odśnieżaniem podjazdu i wejścia przed domem, ponieważ nie miało to najmniejszego sensu. Co odśnieżyłam, to zasypało. Znów odśnieżyłam i znów zasypało… Każdy by się w końcu zdenerwował, wykonując tzw. syzyfową pracę. Nie narzekam na śnieg sam w sobie, biały puszek, tylko na jego ilość na moim podjeździe, ponieważ miałam dzisiaj problem żeby wyjechać samochodem do sklepu. Przez to nie kupiłam sobie pączuszka, a dzisiaj przecież Tłusty Czwartek! Czy nie mógłby padać tylko na trawnik, drzewa i krzewy w moim ogrodzie, omijając drogi i kostkę przed domem? Liczę, że moja prośba zostanie kiedyś rozpatrzona bo jak tak dalej pójdzie, to dostanę przepukliny od wymachiwania szuflą. Ale wybaczę! Mając za oknem taki widok, jestem w stanie odśnieżać codziennie i nie przesadzać z narzekaniami na warunki pogodowe. Z resztą sami oceńcie:


Jest to rzut z mojego salonu na ogród, a za razem widok z miejsca, z którego piję swoją poranną kawę, co zapisało się jak swego rodzaju rytuał w moim codziennym planie dnia. No nie potrafię już inaczej. Przy odrobinie szczęścia można zauważyć sikoreczki, które przylatują do karmnika, który był zrealizowaniem kolejnego marzenia, a więc dokarmiania ptaszków w okresie zimowym, co było utrudnione, kiedy mieszka się w mieście, w betonowym bloku na 11. piętrze.

Niestety ptaszków dzisiaj nie widziałam, ale 2 godziny po zrobieniu zdjęcia na schodach pojawiły się odciski małych łapek na śniegu.


Mam nadzieję, że lekko nakreśliłam, co będę opisywała na swoim blogu. Pokażę najpiękniejsze zakątki mojego małego świata (czyt. Chomęcic), które znam jak własną kieszeń i stanowią nieodłączną część mojego życia. W końcu każdy ciągnie do miejsca, w którym się wychował…

Miłego wieczoru Tłusto-Czwartkowe-Obżartuszki!!!